Powiedzmy sobie szczerze: język polski jest trudny nie tylko dla obcokrajowców a jego bogactwo może być źródłem naszej dumy narodowej, ale też licznych, czasem zabawnych komplikacji. Na nich bazuje humor słowny, nie zawsze zamierzony.
Inspiracją do powstania tego cyklu postów jest książka Michała Rusinka „Pypcie na języku”, napisana piękną polszczyzną… o polszczyźnie.
Język polski, jak każdy inny, dąży do ekonomii. Takie czasy. Upraszczamy nasze życie w każdym aspekcie, zatem trudno się dziwić, że i w sferze naszych wypowiedzi. Nie posługujemy się „telefonami komórkowymi” a „komórkami”, nie bacząc na wieloznaczność tego określenia. I tak to możemy usłyszeć od sąsiadki, że „ma córkę w komórce”. Jeśli by potraktować to stwierdzenie dosłownie, to wypada wezwać odpowiednie służby. A tak z własnego bibliotecznego poletka: przychodzi do biblioteki albo dzwoni (nie dzwonkiem… telefonem) czytelnik i mówi „Proszę mi przedłużyć”. My, oczywiście, wiemy, że chodzi o termin wypożyczenia książek. Takie anegdotyczne skróty myślowe Michał Rusinek traktuje jako „pypcie na języku”.
Polecamy książkę📖
Kolejne spotkanie z zawiłościami mowy polskiej za tydzień w środę.